poniedziałek, 1 grudnia 2014

No i stało się! Adwent.

Tak jest, jest adwent. Obiecywałam sobie, że przygotujemy coś specjalnego w tym roku...
Dlaczego człowiek nie może zdążyć ze wszystkim?
A może to tylko moja zła organizacja?
Ale tyle rzeczy ciągle jest do zrobienia, dwoje dzieci, szkoła, zajęcia dodatkowe, jestem taksówką na pełny etat. Codziennie robię kilkadziesiąt kilometrów. Naprawdę czasem nie wyrabiam.
Ale to nic!
Jestem zdecydowaną przeciwniczką kalendarzy adwentowych ze słodyczami. Jestem przeciwniczką dawania dzieciom słodyczy z każdej okazji. A święta i okres okołobożonarodzeniowy, to jeden wielki sklep ze słodyczami, w dodatku ze słodyczami za darmo. Wszędzie gdzieś ktoś komuś daje słodycze! Koszmar. A potem dzieciaki biegają z bolącymi brzuchami i kłopotami trawiennymi. Ale nie o tym  miało być.
Nasz kalendarz związany jest z naszą wiarą, więc codziennie podróżujemy z naszymi bohaterami do celu. Kalendarz jest w całości zrobiony z filcu,więc bez problemu wszystko możemy odczepić i przykleić na nowe miejsce.

Codziennie przesuwamy się do przodu, aż dochodzimy do Betlejem, gdzie 25 grudnia jesteśmy uczestnikami Narodzenia Pańskiego. Wtedy też pojawia się Jezus, wielka gwiazda betlejemska i królowie.
Ale w tym roku, postanowiliśmy zrobić coś więcej.
Więc mamy drzewko Jessego. Jak to możliwe, że wcześniej na to nie wpadłam? Poza wspaniałą zabawą dla dzieci - bo w końcu trzeba codziennie jakieś prace plastyczne wykonać - wspaniale przygotowuje do świąt.
Dzięki codziennemu czytaniu starego testamentu dzieciaki nie tylko poznają Biblię, ale po prostu przeżywają nadejście Chrystusa.
Szczegóły jutro :)

czwartek, 20 listopada 2014

Coraz bliżej święta....

Tak, to niewątpliwie najfajniejszy okres w roku. Co prawda, zawsze mam jakieś pomysły i zawsze jest coś do zrobienia, ale święta, to święta. Ten czas naprawdę nastraja fajną energią! Chce się robić, chce się tworzyć....
Ostatnio na FB napisałam, że przyjaciele już przypomnieli sobie o mnie i moich pomysłach i pytają, co i kiedy będzie nowego. No więc wymyśliłam, że w tym roku robimy choinki i gwiazdki...
W najszczerszych snach nie myślałam, że tyle osób może być zainteresowanych moimi dokonaniami :).


No więc otworzyłam moją fabrykę choinek. Tak, w tym roku stawiam na choinki.
Białe, przecierane, naturalne, surowe, przyciemniane, woskowane, olejowane....
Mój mąż, wspaniały człowiek, rozumiejąc moje potrzeby zrobił wreszcie dla mnie miejsce w JEGO narzędziowni. Mam swoje miejsce pracy!!! Teraz możemy się kłócić codziennie ;)

Praca wre, a pomysły rodzą się nowe, nie wiem, czy starczy mi czasu na zrealizowanie wszystkich.
Choinki wycięte - przynajmniej pierwsze zamówienie - teraz trzeba je odpylić i wykończyć.
Czy ktoś powiedział, że praca powinna być moją pasją? Chyba sam nie wiedział, w jakim jest błędzie! Pasja, która staje się pracą nie jest pasją! Już czuję, że wpadłam w rutynę! Już chcę czegoś nowego, a to przecież dopiero początek! 
I tak wygładzając te moje choinki słuchałam radia. Coś dla mnie - niebanalne zabawki dla dzieci, czy wszystko musi być z Chin. No cudny temat. Zaproszeni goście, to autorzy moich ulubionych zabawek: bajo, czuczu, hocko. To naprawdę świetne zabawki. Szczególnie te ostatnie. Zabawki z kartonów. Czemu ja na to nie wpadłam? Nie no, każdy w domu chyba robił coś z dzieciakami z kartonów, starych pudeł, nie?
Pamiętam, jak byłam dzieckiem, chodziłam czasem do dziadka, do pracy. Pracował w sklepie obuwniczym. Uwielbiałam wchodzić do magazynu! Ten zapach skóry i kleju był oszałamiający! Tak, to niewątpliwie zapach mojego dzieciństwa! Nawąchałam się i mi zostało do dzisiaj. Nikt, kto nie wchodził do takiego magazynu, nie ma pojęcia o czym mówię. Te góry pudełek, ułożone w kolumny, rzędy, uliczki... to był raj. Chodziliśmy między tymi konstrukcjami zachwyceni niczym piramidami. A gdy już udało się pracownikom nas stamtąd wyciągnąć, to był kubek gorącego mleka. Nawet ten kożuch nie był wtedy taki straszny... Cudne to było, teraz już nie ma takich sklepów, a może nie ma takich butów i nie ma takiego zapachu.

Czemu zapachy tak mocno wchodzą nam w pamięć? Czy tylko mnie? Potrafię obudzić się z myślą, że to wspomnienie z dzieciństwa, to zawsze jest zapach i wtedy leżę w łóżku i celebruję te chwile. Próbuję sobie jak najwięcej z tego przypomnieć. Nie zawsze się udaje, zostaje niedosyt, bo nie pamiętam wszystkiego. Szkoda, a może i dobrze?

wtorek, 11 listopada 2014

11 listopada.

Są takie dni, kiedy ściska coś w gardle. Nawet ciężko to nazwać. Bo niby co to jest? Duma? Patriotyzm? Tęsknota? Nie wiem, skąd się to bierze, nie wiem, czy jestem wybrana, czy inni też tak czują, ale lubię to! Lubię to uczucie, które towarzyszy mi już wieczorem dnia poprzedniego, kiedy wyciągam z szafy flagę i prasuję ją, by od rana już była gotowa....
A potem skoro świt - ustawiam ją przed drzwiami naszego domu. Niech dumnie łopocze na wietrze.
Zawsze podobały mi się nasze flagi, które ludzie sami z siebie wyciągali przed okno, montowali na balkonach - tak - człowiek czuje się wtedy wyjątkowy. I zastanawia mnie zawsze, czemu nie wszyscy tak robią? Czemu jednak jesteśmy w mniejszości? Czemu nie zależy na tym wszystkim? Czemu brak nam po prostu dumy z tego, że jesteśmy Polakami?
Kiedyś zastanawiałam się, czemu w Szwajcarii praktycznie każdy dom ma wywieszoną flagę narodową. Gdzie się nie odwrócę, widzę biały krzyż na czerwonym tle. Czemu u nas tak być nie może?
Być może ludzie nie wiedzą, że już można? Bo kiedyś - aż trudno w to uwierzyć, nie było wolno. Były dni, kiedy władza nam pozwalała. Poza nimi można było oberwać grzywnę. Czy ktokolwiek wtedy się tego bał? Nie wiem. Dzisiaj można, bez obaw, kiedy się chce. Świąt jest od groma, wybierać i przebierać. 
Bo fajne jest to, co przeczytałam gdzieś w internecie: "Jestem patriotą, pamiętam, obchodzi mnie mój kraj i nie wstydzę się tego".

Co roku przygotowujemy się do święta. Zabawa z nauką. Bo przecież przy okazji rozmawiamy i o tym, co robimy i dlaczego. Coś w tym jest, że nauka powiązana z zabawą jest o wiele skuteczniejsza.
I oczywiście - jak co rok idziemy na pod Pomnik Nieznanego Żołnierza i uczestniczymy w apelu poległych.
Głos mi się łamie, mam mokre oczy, gdy słucham tych słów: wzywam ......... stańcie do apelu! I odpowiedź żołnierzy: "Polegli na polu chwały". Chyba już stara jestem. Kiedyś na pewno by mnie to nie ruszyło...
Ale teraz mamy nasze prywatne święto, z naszymi pomysłami i naszymi realizacjami.

Tak świętował syn:
 A tak córka:

Wszystko na miarę umiejętności i wieku :).

poniedziałek, 27 października 2014

Jesienne inspiracje

Mieszkanie w domu często wiąże się z chęcią dekoracji nie tylko wewnątrz, ale i na zewnątrz. Pory roku się zmieniają, zmieniają się nasze nastroje i tak jak zmienia się ogród, tak powinno się zmieniać otoczenie.
Jesień już jest, a właściwie zaraz się kończy, ale to najlepszy czas, póki jeszcze ciągle mamy piękne słońce i świat nastraja nas pozytywnie, by część tych emocji odzwierciedlić w dekoracjach.
Pomyślałam, że nic tak dobrze nie kojarzy się z jesienią, jak liście i jabłka.

Więc zabrałam się do tworzenia. To piękne słowo, ale chyba nie do końca odzwierciedla moje umiejętności...
Ja jestem rzemieślnikiem, rzemieślnikiem samoukiem. To co umiem, umiem dzięki swoim próbom i błędom, dzięki uprzejmości wielu ludzi, którzy poświęcili swój czas - bezinteresownie - by mnie czegoś nauczyć, pokazać, wyjaśnić. 
Jak to jest, że tylu ludzi narzeka, nie ma znikąd pomocy, a z drugiej strony, na co dzień inni spotykają się z uprzejmością, niezobowiązującą pomocą? Czy coś jest w nas, co sprzyja temu, że nam jest łatwiej? Że los nam sprzyja? A może anioł stróż nas pilnuje? Może to Boskie błogosławieństwo, które pomaga na co dzień, ale tylko tym, którzy naprawdę tego chcą? Czy codzienny uśmiech, schylanie się, by pomóc starszej osobie, otwieranie drzwi, przepuszczanie w kolejce, mogą spowodować, że świat - nasz świat - jest lepszy? Czy to naprawdę jest takie proste, że dobro powraca? Kiedyś oglądałam film na YT właśnie pod tym tytułem. tu oryginał, a tutaj z polskimi napisami. Nie mogę się ciągle nadziwić, dlaczego młodzi ludzie są tak obojętni na to, co spotyka ich w codziennym życiu. Jak nie interesuje ich przechodząca staruszka, której urwało się ucho od reklamówki, jak mało dla nich istotne jest, że ktoś ma problem z wyjściem z tramwaju, jak czasem ciężko komuś po prostu iść chodnikiem, a im się przecież tak strasznie spieszy...
Często powtarzam moim dzieciom - widzisz osobę starszą, potrzebującą pomocy? Pomóż! Nie czekaj, aż zrobią to inni! I widzę, że ta nauka zostaje w nich. Potem przychodzą do domu i z wypiekami opowiadają, jak komuś pomogli, jak ten ktoś był wdzięczny, a oni przecież nic wielkiego nie zrobili. Jakie to dla nich - pomagających - było miłe, gdy poczuli, w głębi serca, że zrobili coś dobrego.

Nie jestem alfą i omegą, ale robię to co lubię, staram się jak najlepiej. Zaczynam mieć już syndrom artysty - a może to nie jest wystarczająco dobre, by komukolwiek pokazać? Nie czarujmy się, raz wychodzi lepiej, raz gorzej. Na szczęście otaczam się gronem wspaniałych przyjaciół, którzy lubią to co robię, cieszą się, gdy przynoszę im małe prezenty, mało tego - mówią o mnie swoim znajomym. To cieszy.
Porządne, grube deski, mam nadzieję, że pozwolą mi cieszyć się moją pracą przez kilka lat. Zabezpieczone, zawoskowane, niech stoi i cieszy oczy!



Nieistotne, czy się to wszystkim podoba.
Najważniejsze jest to, że to moje!

środa, 22 października 2014

Zbliża się ten dzień...

Tak, to nie jest na pewno mój ulubiony dzień. Ten dzień zmusza do zadumy, jak żaden inny. Dla nas, dla naszej rodziny to dzień szczególny. Od kilku lat nie ma z nami już prawie wszystkich. Została nam tylko jedna babcia. To smutne, że bliscy tak szybko odchodzą!
Zostają tylko wspomnienia - z czasem tylko dobre... Gloryfikujemy czasem tych, którzy odeszli, zapominamy im te chwile, kiedy było nam źle, kiedy nie dogadywaliśmy się, kiedy piętrzyły się nad nami chmury. Pamiętamy każdy uśmiech, każdą chwilę, która była dla nas ważna, nawet jeśli dla innych nic nie znaczyła.
No i w rodzinie przygotowujemy się do święta. Sprzątamy, tak! To jest jakieś szaleństwo! Przed 1 listopada, na cmentarzu gwar, gorączkowe bieganie, nie ma czasu na powagę, przystanięcie. To prawie jak sprzątanie przed świętami. 
Trochę mi to przypomina zwyczaje azjatyckie - przyznam, że nie wiem, czy wywodzi się to z religii - ale tam - w Chinach, jest święto "Qingming Festival" - "The Tomb Sweeping"- po prostu dzień sprzątania grobów. Nie, nie obchodzą go tak jak my w listopadzie, ale na wiosnę. 
Już wiem! (co ja bym zrobiła bez internetu?). To święto nie wywodzi się z religii - święto to zostało ustanowione przez rząd w roku 1935 jako odzwierciedlenie chińskiej tradycji pamięci o przodkach, którzy odeszli. Źródło.
A my zaczynamy mieć nową tradycję. A może to znak czasu? W ciągu roku nie pamiętamy już która to rocznica, nie myślimy nawet, by wpaść na chwilę, posiedzieć, zapalić świeczkę. Porozmawiać z nimi. Oni tam wszyscy na górze pilnują, by nam tutaj było dobrze. 
A my mamy wielu aniołów stróżów. Wszyscy się nami opiekują, pilnują, byśmy przypadkiem głupot nie robili. I staramy się o tym zawsze dzieciom przypominać, mimo, że to czasem boli, że dzieciaki ciągle mówią, że to niesprawiedliwe! Tak, życie jest niesprawiedliwe! Ale my musimy tutaj być, bo taki jest plan.
A skoro wszystko już posprzątane, zaczynamy wspólnie pracę nad dekorowaniem.
Nie wiem, czy już to gdzieś pisałam, ale ktoś, kto wymyślił pistolet na klej był geniuszem! To chyba mój ulubiony sprzęt w domu. W niewyobrażalny sposób ułatwia wszelkie prace twórcze.

Stara deska z budowy, taśma jutowa ze sklepu ogrodniczego, kasztany, liście, szyszki i odrobina wyobraźni. Nawet kilkuletnie dziecko z pomocą dorosłych poradzi sobie z takimi pracami.


Gotowe!
Teraz tylko zawieźć na miejsce i postawić świeczki!


A przy okazji - ale to już następny wpis - jak zrobić róże z liści? Tutaj są na zdjęciach.


wtorek, 14 października 2014

Mamo, mamo spadła chmura!

No trudno się z nią nie zgodzić!
Mgła, jak to mgła zaskakuje i zadziwia. Bo jak to wytłumaczyć sześciolatce? Jest, a jakby nie było. Nie da się dotknąć, złapać... Można poczuć! Tak! Czujesz jak oblepia cię całego, jak wchodzi niemalże do kości. To jest namacalne.
Wyobraźnia dziecka szaleje:
- Mamo! to jakby był koniec świata!
- Jak to koniec świata?
- No, taki koniec świata, że wiesz... no nie koniec, tylko właśnie koniec! No jak mam ci to wytłumaczyć? No popatrz! Tu jest świat, a tam go nie ma! Nie że już nic więcej nie będzie, ale że tutaj się zakończył!
A można tam wejść?
- Musisz spróbować...
- Ale jak mam to zrobić? Ona przede mną ucieka!



Uwielbiam słuchać, jak dzieci odbierają świat, jak wszystko potrafi je zadziwić i zachwycić. Mam nadzieję, że jeszcze mnóstwo mgieł przed moją córką. Jeszcze mnóstwo zachwytów i pytań, jakie będą dla mnie wyzwaniem. Mam nadzieję, że uda jej się zachować w sobie cząstkę ciekawego świata dziecka do ostatnich jej dni. Nie ma nic piękniejszego, nad dorosłych ludzi, którzy ciągle potrafią coś odkrywać, potrafią przystanąć, spojrzeć w górę i powiedzieć: jakie piękne dachówki. Widziałaś je kiedyś? Wtedy cały świat stoi otworem, cały świat to mój dom! Całe życie, to piękna podróż. I mam nadzieję, że będzie mi dane być cząstką takiego świata dla moich dzieci.

wtorek, 23 września 2014

Nowa pasja moich dzieci.

Wszystkie wynalazki są dziełem przypadku!
Nie było inaczej i u nas.
Kupiłam dzisiaj węgiel do rysowania. Zobaczyłam go i wróciły wspomnienia ze szkoły podstawowej. Miałam tam świetnego nauczyciela plastyki, potrafił zaszczepić w nas miłość do malowania, bez względu na nasze umiejętności.
Dzięki niemu każdy z nas, kto był zainteresowany - mógł pomalować swój obraz na ścianie w korytarzu szkolnym. Do końca mojej podstawówki widziałam to, co namalowałam w piątej klasie. Dobrze, że prace nie były podpisane....
A moje dzieci zakochały się w rysowaniu węglem. To niewiarygodne, że taki kawałek patyka może spowodować w nich eksplozję fascynacji malowaniem!
Nawet farby "puchnące" nie zrobiły na nich takiego wrażenia! Chociaż nie, te farby też sprawdziły się, ale z nimi zdecydowanie jest więcej roboty!
Cudnie! Polecam wszystkim. Dziecko wsiąka na kilka godzin!
Wydaje mi się, że tajemnicą zainteresowania dzieciaków węglem jest fakt, że bezkarnie mogą się brudzić! Bo węgiel przecież można bez problemu zmyć! Więc i u nas cały stół, krzesła, ubrania, ręce były brudne.
Bo przecież obie ręce trzeba wysmarować, trzeba sprawdzić, czy da się zrobić odbicie dłoni... Niestety, nie bardzo. Nam nie wyszło.

I nie ma znaczenia, że obrazki są czarno białe. Po prostu zabawa jest super!

poniedziałek, 22 września 2014

kulki - c.d.

No właśnie okazało się, że kulki opanowały nas wszystkich.
Bo to, że można je użyć jako woda do kwiatów - wiadomo - po to zostały stworzone.



Ale przecież nie o to chodzi! Kwiaty włoży każdy!

No i jest!
Udało się, zrobiliśmy coś nowego!
Włożyłam kulki do dzbanuszka, zalałam wodą i dodałam odrobinę perfum. Kulki wchłonęły zapach i stoją sobie teraz w ubikacji, a ja nie muszę się martwić, że ktoś rozleje... najwyżej będzie łapał kulki.




A to jeszcze nie koniec! Na pewno wymyślimy coś jeszcze nowego! Bo kulki są boskie!

Kulki, kulki, kulkulki!

Kilka lat temu, gdy starszy syn był jeszcze małym chłopcem, w jednym z supermarketów była akcja "kulkulki". Za zakupy dostawało się małe, szklane kulki, z różnymi buźkami namalowanymi na nich.
Zebrał całkiem niezłą kolekcję, która w końcu, jak większość jego zabawek została zaanektowana przez młodszą siostrę.
Pierwszym słowem, jakie wypowiedziała nasza córka było "kulkulki". Dzięki tym małym kuleczkom, majtki - w kropki nazywały się kulkulki, rajstopy w kropki były kulkulkami, ulubiony talerzyk z ciapkami był "kulkulki" i wszystko, co było dla niej ważne wiązało się w jakiś sposób z kulkami, kropkami, i miało jedną wspólną dyżurną nazwę.
Teraz, kilka lat później, odkryłyśmy nowe kulki...
Kulki! Kulki, kuleczki!
Kupiłam kilkanaście opakowań takich małych kuleczek, które chłoną wodę i są wykorzystywane do hodowli kwiatów.
Wrzuciłam do miski i zalałam wodą. Dużo wody dolałam, dużo, bardzo dużo....
Rosły, rosły i rosły. Wyglądają teraz tak:
Kulki z założenia miały w naszym domu spełniać funkcję terapeutyczną - jako zabawa sensoryczna dla naszej córki. No i udało się! Okazało się, że zabawa kulkami jest genialna. Ich struktura, lekkość, sprężystość, kolor - zabawa na godziny!
Dodatkowo, kulki, jak to kulki skaczą, odbijają się naprawdę wysoko, więc upuszczenie ich skutkuje szaleńczym biegiem po całym domu, by je wszystkie wyzbierać.
Naprawdę, świetna zabawa, za naprawdę niewiele!



Przebieranie w kulkach, przekładanie z jednego pojemnika do drugiego, segregowanie kolorami, tworzenie tęczy.... Nie ma końca zabawie! A najlepsze jest to, że zabawa ta wciąga i dorosłych. To naprawdę niesamowite doznanie - obce nawet dorosłym - mój zmysł dotyku nie znał do tej pory takich odczuć.

No i nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy dalej nie kombinowali.
Zabawa z jednokolorowymi kulkami okazała się wspaniałym doświadczeniem. Wrzuciliśmy przezroczyste kulki do szklanki i zalaliśmy wodą...




Patrzyliśmy co się dzieje i sami nie wierzyliśmy w to, co widzimy! Kulki znikały!
To nasza nowa ulubiona zabawa!






 

wtorek, 16 września 2014

Zrobisz coś dla mnie? pyta z rana córka.

Tak kochanie - zrobimy coś dzisiaj. Przecież mamy przygotowanych już tyle liści, kasztanów i innych darów jesieni. Wymyślimy coś jak wrócisz z przedszkola.
A ja, pomyślałam, że może jakąś małą niespodziankę?
Mój alarm w telefonie dzwoni zawsze 6.15. Mam wtedy jeszcze chwilę, by w ciszy i spokoju zobaczyć, co tam w świecie. No i znalazłam stronę http://www.abeautifulmess.com a tam piękny prosty hamak...
o taki: 

No jak mogłam czegoś takiego córce nie zrobić?
Znalazłam jeszcze zielony materiał, sznur z wieszania hamaka też jeszcze się ostał. Nawet siedzenie ze starego krzesła mam! Znalazłam jakiś patyk, ale obawiam się, że to służy do ćwiczeń aikido mojego męża, więc wiercić w tym na razie nie będę :). Jego cierpliwość też ma swoje granice.
No więc jest, na razie nie dokończone, ale zaraz, jak tylko dzieci pojawią się w domu - wymierzymy długość, dotniemy i zawiśnie. Ku uciesze wszystkich. 
A zdjęcie dodam z nową właścicielką. 

poniedziałek, 15 września 2014

Nowy mieszkaniec naszego domu.



Wreszcie zrobiłam coś dla dzieci!
 

























Skoro żywego nie ma, to chociaż niech taki będzie.
Co jest takiego w kotach, że ludzie tak szaleją? Ani nie pogadasz, ani nie pobiegasz. Tak, wiem, bez sensu jest dyskusja o wyższości kota nad psem, lub odwrotnie. Ale muszę przyznać, że oba rodzaje mają swoje plusy.
Całe życie wychowywałam się z dużym psem w domu. Moje pierwsze z nim spotkanie zakończyło się prawie traumą – „wielkie cielsko” w postaci kilkumiesięcznego dalmatyńczyka wpakowało mi się do łóżka – w środku nocy. To nie było fajne, pamiętam, jak byłam przerażona. Długi wąski korytarz, ciągnący się wzdłuż całego mieszkania – jakieś 10 metrów i on – rozpędza się na samym początku, by z kolejnym metrem nabierać jeszcze więcej impetu. I wpada do pokoju, który jest przedłużeniem przedpokoju, z jedną różnicą - bez chodnika... Zaczął się parkiet, śliski parkiet... Jego nogi, ku jego zaskoczeniu przestały trzymać się podłogi... prawo tarcia przez chwilę przestało działać i on, wymachując łapami, próbując złapać równowagę wpada do mojego łóżka – do łóżka 4 latki!
pamiętam, że wszystkie moje koleżanki i koledzy ze szkoły bały się go. A on chyba po prostu nie lubił obcych dzieci. Wołali na niego "krokodyl".
Fajnie jest mieć psa. Fajnie, jak dziecko ma możliwość wychowywania się razem ze zwierzęciem. Dziecko uczy się odpowiedzialności - to banał - ale uczy się też bycia lepszym człowiekiem. Odpowiedzialność za drugą istotę pozwala potem - w dorosłym życiu mieć więcej współczucia, empatii i zrozumienia dla innych. Tylko tyle i aż tyle.



Nasz nowy dom.



Tak, tak – wybudowaliśmy – to znaczy mąż!
Codziennie na budowie po pracy. Cały urlop, każda wolna chwila – spędzone przez niego na miejscu. I jest! Nasz wymarzony, piękny dom.
To było proste! A teraz trzeba ten nasz wymarzony dom urządzić. Kasa? Trochę brak, ale trzeba, to wydajmy!
No i? Gdzie się kupuje ładne rzeczy?
Nikt jeszcze nie wymyślił krzeseł, które tak naprawdę podobały by mi się...
Nikt jeszcze nie stworzył płytek do łazienki, które chciałabym mieć....
NIE – ja nie chcę płytek w łazience, nie chcę płytek w kuchni, nie chcę płytek nigdzie!!!! Są koszmarne, do niczego nie pasują, absolutnie nie nadają się do bycia w naszym – wymarzonym przecież domu!
Nie ma podłogi do łazienki, która byłaby spełnieniem moich oczekiwań... NIE jest! - ale niestety, poza moimi możliwościami finansowymi.
Więc nie zdziwcie się, skoro ciągle jeszcze mamy tyle rzeczy do zrobienia...
Dorastamy, dojrzewamy, szukamy ciągle nowych rozwiązań.
Bo rzeczywistość jest okrutna: już mamy, wymyśliliśmy, Eureka, jesteśmy genialni – konsultujemy rozwiązanie z doradcą technicznym producenta – nie ten produkt nie jest stworzony do takiego zastosowania. To się NIE UDA!!!!!
Wiecie co? Mam to gdzieś, że się nie uda. Są takie momenty, że trzeba zaryzykować! Potem tylko jesteś dumna z siebie, że postawiłaś na swoim, nie zmiażdżył gdzieś ktoś Twoich marzeń, nie zgasił zapału, jaki jest w Tobie. A jeśli nie wyjdzie? No cóż, wszyscy uczymy się na błędach.
Bo to jest tak, kiedy mój mąż kolejny dzień widzi mnie tylko przy pracy „niekoniecznie domowej” wkurza się i mówi, że zajmuję się głupotami. Gdy z tych głupot wychodzi coś fajnego – wszystkim mówi, jak fajnie sobie zrobiliśmy.
I tego się trzymajmy! Mamy robić co chcemy i jak chcemy!

czwartek, 17 lipca 2014

do rzeczy...



Gdy urodził się mój syn, myślałam – będę wspaniałą, najlepszą matką! Zamknęłam swoją działalność gospodarczą, by w 100% poświęcić się dziecku. Bo ono przecież jest najważniejsze. Spędzaliśmy godziny na turlaniu się po podłodze, na spacerach, na skakaniu po kałużach, taplaniu się w błocie, obserwacji otaczającej nas przyrody. To właśnie wtedy dowiedziałam się jak rośnie brukselka! No i nie wiedziałam jeszcze, że teraz na to się mówi edukacja domowa ;).

Syn dorósł, my też w zabawach musieliśmy się rozwinąć. Tworzyliśmy miasta z klocków, budowaliśmy konstrukcje, poznawaliśmy zwierzęta, jeździliśmy do różnych zoo, zwiedzaliśmy parki. I tworzyliśmy! Tysiące doświadczeń, tysiące zużytych kartek, rolek papieru, kilogramy sody oczyszczonej, litry octu i innych potrzebnych składników.

I wtedy urodziła się córeczka, malutka, drobniutka jak kruszynka. Uśmiechnięta, radosna i przytulińska. Nie wiedziałam, że dziecko może chcieć się tyle przytulać! Do dzisiaj – a ma już 6 lat nie ma dnia, by się nie przytulać, nie żegnać się codziennie rano w przedszkolu w objęciach, nie witać się podobnie gorąco, nie zasypiać zanim nie zostało się obdarowanym setkami pocałunków...

Ale to zobowiązuje!

Z dziećmi trzeba się bawić, dla dzieci trzeba mieć czas!

Ale trzeba też robić to, co się lubi.