czwartek, 17 lipca 2014

do rzeczy...



Gdy urodził się mój syn, myślałam – będę wspaniałą, najlepszą matką! Zamknęłam swoją działalność gospodarczą, by w 100% poświęcić się dziecku. Bo ono przecież jest najważniejsze. Spędzaliśmy godziny na turlaniu się po podłodze, na spacerach, na skakaniu po kałużach, taplaniu się w błocie, obserwacji otaczającej nas przyrody. To właśnie wtedy dowiedziałam się jak rośnie brukselka! No i nie wiedziałam jeszcze, że teraz na to się mówi edukacja domowa ;).

Syn dorósł, my też w zabawach musieliśmy się rozwinąć. Tworzyliśmy miasta z klocków, budowaliśmy konstrukcje, poznawaliśmy zwierzęta, jeździliśmy do różnych zoo, zwiedzaliśmy parki. I tworzyliśmy! Tysiące doświadczeń, tysiące zużytych kartek, rolek papieru, kilogramy sody oczyszczonej, litry octu i innych potrzebnych składników.

I wtedy urodziła się córeczka, malutka, drobniutka jak kruszynka. Uśmiechnięta, radosna i przytulińska. Nie wiedziałam, że dziecko może chcieć się tyle przytulać! Do dzisiaj – a ma już 6 lat nie ma dnia, by się nie przytulać, nie żegnać się codziennie rano w przedszkolu w objęciach, nie witać się podobnie gorąco, nie zasypiać zanim nie zostało się obdarowanym setkami pocałunków...

Ale to zobowiązuje!

Z dziećmi trzeba się bawić, dla dzieci trzeba mieć czas!

Ale trzeba też robić to, co się lubi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz